Sam

Madryt, lotnisko, bar The food gallery. 1.15 w nocy. 13-11-2008
Dzisiaj dotarlo do mnie, ze jade sam. Pierwszy raz jade sam w podroz. Te wszystkie nerwy od wczoraj to dlatego. Teraz rozumiem niedowierzanie wielu z Was, gdy Wam mowilem, ze chce jechac sam. Ale rzeczywiscie, swiadomosc faktu, ze od tej chwili biore pelna odpowiedzialnosc za wszystkie moje decyzje jakie przyjdzie mi podejmowac w badz co badz dzikich krajach, wyraznie mnie stresuje. Caly czas jestem spiety, w nocy przed wyjazdem prawie w ogole nie spalem. Przez to trace cala frajde, mila ekscytacje od poczatku podrozy. Po co ja tam jade? Po stres? Na co mi to? Co ja w ogole wyprawiam?

Musze byc stale skoncentrowany, uwazac na wszystko, miec oczy dookola glowy. Jak jedzie sie z kims, to partner zawsze moze w pore skorygowac jakis glupi pomysl, nieprzemyslna decyzje. W koncu co dwie glowy to nie jedna. Zatem najlepiej miec dwie glowy: jedna od pomyslow, a druga od korekty. Musze sobie taka sklonowac.

Po wyladowaniu na lotnisku w Madrycie, najpierw spokojnie, po chwili juz goraczkowo rozgladalem sie za miejscem, gdzie moglbym „przewaletowac” noc. Wydawalo mi sie, ze bedzie tu mnostwo odpowiednich miejsc – jakas poczekalnia, fotele, rzedy krzesel... A tu nic! Wszystkie te udogodnienia znajduja sie wylacznie w czesci dla podroznych po odprawie paszportowej. Kolejny stres – nie bede mial gdzie sie w nocy podziac, znow nie przespie kolejnej nocy, a jutro tyle spraw do zalatwienia, potrzebna bedzie pelna koncetracja... Opuscilem lotnisko, w koncu mam jeszcze duzo czasu, teraz i tak nic nie wymysle. Pojechalem metrem do centrum poczuc miasto, liznac chociaz, pochodzic troche (patrz – poprzedni post). Po powrocie na lotnisko poszedlem do jednego z wczesniej upatrzonych tutejszych barow. I co widze? Grzeczna jadlodajnia zamienila sie w haotyczna sypialnie. Ludzie leza gdzie popadnie. Niektorzy rozlozyli sie w spiworach przy samej scianie, inni spia na siedzaco bezposrednio przy stoliku, z glowami opartymi o blat. Najlepsze miejsca do lezenia – na czerwonych kanapach – juz dawno pozajmowane. Niektorzy jedza, rozmawiaja, ogolny balagan. Pije piwo i pisze. Stres mija. Zaraz polacze trzy krzesla i sie poloze.


Wciaz w Madrycie, po odprawie do Casablanki. 12:08, bar.

Najlepsze widoki na plyte lotniska sa w barach dla pasazerow po odprawie. Zaszedlem do takiego, ale wszystkie njlepsze miejsca, czyli te przy wielkich przeszklonych scianach, sa juz zajete. W samolocie tez kazdy chce siedziec przy oknie. Czlowiek potrzebuje przestrzeni przed soba. Ja chyba szczegolnie. To jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego Afryka. Dlaczego sam.


W samolocie do Afryki, 15:15
Lecimy nad Morzem Srodziemnym, wzdloz wybrzeza Hiszpanii. Rejs promem bylby ciekawszy, bardziej spektakularny. Ale trudno, nie wyszlo.

15:10 (tak, bo po zmianie czasu)
Juz ja widac. Linia brzegowa ostro powycinana licznymi zatokami. Witaj Afryko!!!
Gory calkiem konkretne, skaliste. Kolory – rdzawy i ciemnozielony. Na jednym ze szczytow bieleje czapa sniegu. Uwielbiam przygladac sie swiatu przez okno samolotu. Teraz, daleko na horyzoncie, wysokie pasmo gor cale pokryte sniegiem. To z pewnoscia Atlas Wysoki.

15:50
Kola dotknely ziemi, zadudnilo, wyladowalismy...!
.

2 komentarze:

api pisze...

wiesz dobrze, dlaczego jedziesz i dlaczego bez towarzystwa, w końcu zmuszony byłeś odpowiadać na to pytanie sam i to wielokrtnie. Dasz radę, a wielka porcja wyzwań dopiero przed Tobą. Nie chciałbyś teraz siedzieć w Poznaniu, prawda? To mówię ja, kura domowa, czytając Twoje relacje w przerwach w trakcie prasowania - yeah ;)

Masz talent do pisania i mam nadzieję, że Ci częstotliwość nie spadnie. Czekam bardziej na kolejne wpisy, niż moja żona na kolejny odcinek serialu x w tv y ;)

Ania pisze...

Cześć Dominik :-) Link do Twojego bloga mam z opisu gg Klaudii. Cieszę się, że trafiłam tu na samym początku Twojej podróży. Trzymam za Ciebie kciuki bardzo mocno, troszkę z zazdrości ;-)