Nie taki diabel straszny

jak go malowala mapa. A moze po prostu wrocila mi forma, wiatr sprzyjal, podjazdy nie byly takie strome... A moze to wszystko razem, pozwolilo mi pokonac trase do Agadiru bez wiekszego problemu. Postanowilem sie jednak dobrze przygotowac - obfite sniadanie zjadlem z samego rana. W wiejskim sklepiku poprosilem o czekolade. Sprzedawca upewnil sie, czy chce cala tabliczke, po czym skrupulatnie policzyl wszystkie kawalki i podal cene wynikajaca z ich sumy. Tak przygotowany ruszylem w droge.

W porownaniu z poprzednimi dniami na trasie wzdloz wybrzeza, za Essaouria krajobraz zmienil sie wyraznie. Skonczyly sie zielone pola, a po obu stronach drogi, na suchej i kamienistej ziemi rosna drzewa arganiowe. Na pierwszy rzut oka sa one podobne do drzew oliwnych, jednak maja znacznie mniejsce listki, a ich galazki strasza licznymi kolcami. Miejscowi wyrabiaja z nich olej arganiowy, co jest powszechnie uswiadamiane na duzych tablicach przy wiezdzie do kazdej tutejszej wioski. Oliwe mozna takze kupic bezposrednio przy drodze, od jednego z licznych sprzedawcow.


Jak zwykle wielokrotnie odpowiadam na pozdrowienia mijanych ludzi. Dzieci czesto wyciagaja reke na „przybicie piatki”, nie odmawiam im tej frajdy. Niektore chca sie ze mna scigac, jeden chlopiec biegl za mna w klapkach przez ok 400 m (!), wolajac, zebym sie zatrzymal, az zaczalem sie zastanawiac, czy czegos nie zgubilem po drodze. Dzieci czesto prosza o jakies podarunki. Pewna dziewczynka dopadla mnie przy koncu dlugiego podjazdu, gdzie postanowilem chwile odpoczac i posilic sie zakupiona rano czekolada. Nawet dzieci niechetnie tu pozuja do zdjec, ale w zamian za kawalek czekolady dziewczynka pozwolila mi zrobic jedno. Ale tylko jedno, co zastrzegla, bo za drugie, wskazujac palcem, zasugerowala sprezentowanie jej moich okularow przeciwslonecznych.
Jade dalej, przed kolejna wioska pozdrawia mnie chlopiec jadacy na osiolku. Odpowiadam, pytam, czy moge zrobic zdjecie. Ten poczatkowo, ze tak, ale glowka pracuje i w tem wyciagnal reke z palcem uniesionym w gore i zakrzyknal: photo – un dirham! Jeszcze dalej, w kolejnej wiosce, dwoch wyrostkow juz z daleka do mnie wola: speak english? Przejezdzam nie reagujac. Fuck you! – slysze za soba. Mysle, ze taka wlasnie odpowiedz mieli przygotowana na wypadek odpowiedzi yes, a takze kazdej innej, lub jej braku, jak sie okazalo. Robie dobra mine do zlej gry i jade dalej.


Ostatecznie, po przejechaniu ok 120 km w niezlym czasie, zadowolony z siebie, zaczynam rozgladac sie za miejcem na nocleg. Znajduje idealne. Tuz za miasteczkiem Tamri, gdzie w szerokiej delcie uedu mieszkancy uprawiaja banany, droga zbliza sie do pieknej, szerokiej i pustej plazy.

Prawie pustej, bo oprocz mnie biwakowala tu para mlodych japonczykow. Zastalem ich przy medytacji, wykonywali cwiczenia oddechowe - jak na prawdziwych ludzi wschodu przystalo. Plaza byla piekna, szeroka i pusta, a na jej koncu, majestatycznie zasnute we mgle, tonely wielkie glazy klifu. Zabralem sie natychmiast za zdjecia, namiot moze poczekac. Do zachodu slonca jeszcze tylko chwila. Uczta fotograficzna skonczyla sie wraz z zatonieciem w oceanie pomaranczowej tarczy slonca i przyszla kolej na rozbijanie namiotu. Wtem, zza sasiedniej skaly wybiegaja moi japonscy sasiedzi. Biegna w strone wzburzonego morza, w rekach trzymajac deski surfingowe. Nie dowierzam! Juz po chwili widze tylko ich glowy raz po raz wystajace ponad biale balwany fal. No tak, przeciez to slynna plaza surferow, na ktorej ja jestem tylko dziwnym rowerowym intruzem. Na zajutrz, tuz po wschodzie slonca, plaza zaroila sie od zjezdzajacych tu z pod Agadirskich miejscowosci amatorow deskowego szalenstwa. Pewnie trenuja przed sezonem na Hawajach.



Agadir jaki jest, kazdy widzi. Klasyczny wielki kurort, stolica przemyslu turystycznego Maroka. Bez problemu odnajduje tani hotelik opisany w przewodniku od Darka (bardzo sie przydaje!) i ruszam na przejazdzke po bulwarze. W eleganckich knajpach wzdluz plazy piwo w cenie z warszawskich pubow. Plan jest taki: najem sie tanio w marokanskim barze, a tu przyjde na piwo, moze ostatnie przez wiele mauretanskich tygodni, ktore czekaja przede mna...



Mamiya pierwszy raz w akcji...
.

2 komentarze:

Angelika pisze...

These are really great pictures! And before your next portrait you should eat more chocolate and less oranges! :)

Haker pisze...

Dajesz Domino! :)
Dołączam do kibiców :)))