Znowu razem

Ruszylem w droge wczesnie, po osmej. Od rana zmartwienie – licznik nie dziala. A licznik to bardzo wazna sprawa. Teraz, gdy podrozuje dobrze oznakowanymi szosami, to nie ma az takiego znaczenia, ale potem, na saharyjskich szlakach, to podstawowe narzedzie orientacji w terenie. Szkoda tym bardziej, ze dzis ma stuknac pierwszy tysiac. Juz raz sie zacial podczas jazdy. Wystarczylo, ze cos tam poruszylem, i dzialal dalej. Sprawdzam wiec, czyszcze, przesuwam poszczegolne elementy licznika (te na kierownicy oraz te na kole), ale nic to nie daje. No nic, zajme sie tym wieczorem, teraz lepiej wykorzystac wczesna pore aby przejechac jak najwiecej.

Jest chlodny, ale sloneczny poranek, jade droga na Tan Tan. Wyprzedza mnie konwoj wielkich wojskowych ciezarowek.
Juz od Guelimime rzuca sie w oczy zupelna zmiana krajobrazu. Koniec pol, zielonych terenow uprawnych. Nic, tylko kamienisty plaski teren porosniety kepkami kolczastych krzewow i przecinajacy go pasek szosy. Taka kamienista pustynia to hammada. Wiekszosc terenu Sahary Zachodniej to wlasnie hammada. W przewodnikach opisywana jest jako monotonna i nudna. Trudno mi sie z tym zgodzic. Chocby tylko gra kolorow nieba i ziemi cieszy mnie ogromnie...



Rozwazam mozliwosci przeslania nowego licznika z Polski, moze do Dakhli? Na adres poczty? Dla Kazika Nowaka to byl chleb powszedni, byc moze w obecnych czasach taka operacja tez bedzie mozliwa. W tem – znajomy dzwiek klaksonu. Odwracam sie, i kogo widze? Usmiechniete znajome twarze rowerzystow. „Nie damy Ci nacieszyc sie samotnoscia na Saharze!” – smieje sie Clement. Nocowali kawalek za miastem, ruszyli niedawno. Chca nocowac w Tan-Tan w hotelu, gdzie podobno wlasnie odbywa sie festiwal z okazji swieta wielbladow. Wezmiemy pokoj 3-osobowy – bedzie taniej.

Thomas szybko znalazl mala przerwe w przewodzie od mojego licznika, czyli prosta sprawa, wieczorem naprawie bez problemu. Ruszamy w droge.


Wspolna jazda to nie tylko korzysc towarzyska, jedzie sie po prostu latwiej i tym samym szybciej. Gdy nie ma wiatru, lub wieje z przodu, ustawiamy sie jeden za drugim, kolo w kolo, w minimalnych odstepach, jak kolarze podczas wyscigu. W ten sposob pierwszy pokonuje opor powietrza, a pozostali odpoczywaja. Zmieniamy sie co 3 - 5 km, w zaleznosci, jak sie umowimy. Zmieniamy szyk w zaleznosci od kierunku wiatru. Przy bocznym wietrze ustawiamy sie rownolegle, a gdy wieje z ukosa, kazdy cofa sie o pol dlugosci roweru, tworzac jednoznacznie kojarzaca sie forme. Thome odwraca glowe w moja strone: – Jestesmy teraz jak ptaki...

O zachodzie slonca, zmeczeni po 130 km jezdzie, docieramy do Tan-Tan. Odtad, na wjezdzie i wyjezdzie z kazdego miasta musimy sie zatrzymywac na punkcie kontrolnym, tzw. checkpoint-cie. Usmiechniety zandarm informuje nas, ze swieto owszem, trwa, ale widowisko z wielbladami juz sie skonczylo, zacznie sie znow jutro popoludniu. Pozostaje nam spacer po zatloczonych swiatecznymi kramami uliczkach miasta. Cieply prysznic w hotelu, kolacja, dobranoc. Tzn. chlopakom dobranoc, bo ja ide do Was, czyli do cyber-kafejki, wyslac poprzedniego posta.
Rano sakwy na rowery i w droge, dalej szlakiem na poludnie, w kierunku Tarfayi. Rozkladamy trase na dwa dni.
Po drodze mala rybacka wioska, wszedzie dobre kadry, robie zdjecia dzieciakom.

Tego dnia na noc zatrzymalismy sie w opuszczonym domku rybackim, same sciany, bez sufitu, za to z oknem. Niemal na skraju klifu. Chlopaki zdejmuja sakwy z rowerow, ja od razu ide popatrzec na ocean. Jest tuz po zachodzie slonca, ciemno-zielone fale z loskotem rozbijaja sie o stromy klif, tworzac nad okolica mgielke pary wodnej. Ta z kolei zmiekcza wszystkie linie – morski horyzont i ksztalty stromych skal kifu, ktore nikna w oddali. Nie zdejmuje sluchawek z uszu, slucham Angie Stonsow. Nie mam zadnej Angie, ale i tak sie wzruszam.


Tak jak wczesniej wspominalem, chlopaki to twardziele. Nawet wody nie kupuja, pija kranowe. A gdy ta wydaje sie niepewna, to ja filtruja specjalnie do tego przeznaczonym filtrem. To droga zabawka, brat Thomas`a im go sprezentowal. Na uwage zasluguja tez inne elementy wyposazenia moich rowerowych towarzyszy: ledowa lampa campingowa sprzezona ze specjalnym zwijanym panelem slonecznym do jej ladowania, skladana miska do mycia naczyn lub prania, caly zestaw mniejszych i wiekszych nieprzemakalnych workow na najrozniejsze rzeczy (np. kamere, mini-laptopa, dokumenty itp.). Bardzo przydaje sie takze lekka, ale sporej wielkosci plandeka, szczegolnie podczas przygotowywania posilkow. A chlopaki lubia dobrze zjesc. Choc w knajpach jadaja rzadko, to goracy posilek przyrzadzaja sobie codziennie sami, a rano, do sniadania, gotuja wode na obowiazkowa kawe.

Jest z tym troche zachodu, bo tak zakupy jak i pozniejsze przyrzadzanie posilkow, zabieraja sporo czasu. Trzeba np. zadbac o zapas wegla do ich piecyka, kupic mieso, makaron lub ryz, warzywa, przyprawy, no i zapas chleba oczywiscie, bez ktorego zaden posilek nie ma prawa sie odbyc. Z drugiej strony, podrozujac z nimi, oszczedzam sporo pieniedzy.
Sila rzeczy angazuje sie w codzienne rytualy. Kroje cebule, rozpalam piecyk, myje naczynia. Takie normalne meskie zajecia.
Dzis na kolacje byl indyk z makaronem. Po posilku, wieczor spedzilismy na milych rozmowach o dziecinstwie. Okazuje sie, ze tez maja przeszlosc harcerska, tzn. skautowa. Clement nalezal nawet do drozyny skautow gorskich, z czego wtedy byl bardzo dumny. Z kolei Thomas wowczas nawet nie wiedzial, ze tacy istnieja. Jezdzili na obozy, spali w namiotach, zdobywali sprawnosci, podobnie jak my. Potem kolejny raz wrocilismy na ulubione tematy kulinarne. Wypytywali mnie o polskie specjalnosci. Thomas, jak byl maly, byl w Polsce na wycieczce autokarowej, wraz z rodzicami. Mile wspomina pierogi, ale chleb ze smalcem byl nie do przelkniecia. Nie pamieta, czy solil i czy zagryzal ogorkiem kiszonym, ktory tez nie jest u nich znany. Swoja droga wytlumacz Francuzowi, co to sa ogorki kiszone!

Rano, tuz po sniadaniu, postraszyl nas deszcz. Ruszylismy czem predzej do zwijania namiotow. Musielismy wygladac jak ludziki na filmie o przyspieszonych obrotach. Zaraz po zwinieciu namiotow przestalo padac, wiec juz ze spokojem dokonczylismy zakladanie sakw na rowery i ruszylismy w kierunku Trfayi. Docieramy do piaszczystej okolicy, wydmy na wyciagniecie reki. Robimy przerwe na obiad, cieszymy sie ze wspanialego miejsca na ten cel. Znow robie chlopakom zdjecia, tym razem na tle wydm, beda mieli idealne prezenty dla sponsorow.


Cdn za ok. 200 km...

12 komentarzy:

Ania M. pisze...

Normalnie uzależniłam się od lektury tego Twojego bloga! Wciąga na maxa! Ciekawie piszesz i te fotki - rewelacja! Zazdroszczę Ci tej przygody :) buziaki! ...i powodzenia w dalszym pedałowaniu!

Ania M. pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ania M. pisze...

Acha jeżeli chcesz mogę się podjąć zakupu i przesyłki tego licznika jakby nie dało rady naprawić :) więc pisz jakby co! służę pomocą!

Klaudia pisze...

Dominik, piękne zdjęcia! Afryki zazdroszczę - muszę na nią znów Łukasza namówić ;) - a Tobie życzę wytrwałości w spełnianiu tak fantastycznego marzenia :)

Bean pisze...

Cześć Dominik!
Siedzimy właśnie w Zelowie z Danusią i Klaudynką, sączymy winko i ubolewamy nad brakiem.. nas z Tobą:):)

Danusia by bardzo chciała, abyś jej przywiózł jakąś egzotyczną roślinkę, którą ona wyhoduje ;)może być zioło ;)Klaudia też chce (coś, może być kamień albo pająk! a mi przywieź Murzyna :)

Serdecznie Cię ściskamy, pozdrawiamy, całujemy i zapraszamy :) do Zelowa po powrocie!

Danusia sugeruje, abyś się wcale nie golił :)

domin pisze...

Dziekuje Wam za wszystkie nowe wpisy! Licznik naprawiony, serdeczne dzieki za gotowosc do pomocy.
Pozdrawiam Was serdecznie, w tym i caly Zelow, Klaudie i Lukasza i w ogole wszystkich czytelnikow mojego bloga!!!

ps.
brode jednak zgole, nie podobam sie sobie w niej - Danusia - wybacz!
domin

Łukasz Wierzbicki pisze...

Chłopie, nie wariuj i nie zapominaj, kto zainspirował Cię do tej podróży! Rozczarujesz mnie bardzo, jeśli wracając nie będziesz miał brody do pasa ;) Uściski i powodzenia! Łukasz

HalinaZaremba pisze...

Musze przyznac,ze ciekawie opowiadasz!Z przyjemnoscia czytam,
podziwiam i doceniam Twoje wysilki
na rowerze.Chyba napiszesz ksiazke?
Mysle!
Halina z Bottrop

HalinaZaremba pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
agaton25 pisze...

hej, też właśnie próbuję zaplanować wyjazd do afryki, więc poczytam sobie twojego blogasa, ciekawy jest ^^

Anonimowy pisze...

Wczoraj byłem Międzychodzie na promocji książki jednego z miejscowych autorów.Rozmawiałem z Pańskimi rodzicami (wydawcami tej publikacji), którzy mi opowiedzieli trochę o Pana podróży.Naprawdę wielka wyprawa.Gratuluję pasji i życzę powodzenia w zdobywaniu świata.
ps.Blog - rewelacja!

Anonimowy pisze...

czesc dominiku
ech, jak zwykle zazdroszcze ci, tym razem bamako
matko ile bym dal zeby moc sie znow tam znalesc
no i gratulacje przejechania drogi nadziei
paskudne te zjazdy i podjazdy, co?
zly sen rowerzysty
na szczescie wczoraj moja zona odebrala wize do rpa, wiec w poniedzialek z ulga pozegnamy kinshase.
pozdrow zachodnia afryke od mnie, powiedz jej ze tesknie, i ze jest sto razy ladniejsza niz jej centralna siostra
mozesz tez dac jej buziaka