Rzeka, wiatr i dobre towarzystwo (6-03-2009)

Do Djenné przyjechalem w czwartek, ale chcialem zostac az do poniedzialku, ktory jest tu dniem targowym. Bowiem poniedzialkowy targ w Djenné jest jedna z turystycznych ikon Mali. Jednak tak w zyciu jak i w mojej podrozy, nie wszystko uda sie zrealizowac, czasem trzeba z czegos zrezygnowac na rzecz czegos innego. Nadarzyla sie okazja – ktos daje mi cynk, ze grupka turystow z sasiedniego hotelu wybiera sie w sobote do Mopti wynajeta piroga. O tej porze roku sezon zeglugi na Bani juz sie skonczyl, poziom wody jest zbyt niski na wieksze jednostki, wiec takie okazje sa rzadkoscia. Okazje, poniewaz wynajecie niewielkiej pirogi turystycznej jest niezwykle kosztowne, a ze ta jest juz oplacona, to cena dla mnie moze okazac sie atracyjna. W pierwszej rozmowie przewodnik grupy schodzi z 25000 CFA na 15000, ale umawiamy sie na spotkanie z grupa wieczorem u nich w hotelu, wtedy podejme decyzje. Waham sie, bo swobodnie moge pokonac ten odcinek rowerem jak dotychczas, zajmie mi to ze dwa dni (lodzia 1 dzien). Poza tym poniedzialkowy targ. Z drugiej strony mam troche malo czasu, poniewaz w Ségou zmienilem plany dalszej podrozy, poznalem tam bowiem grupe francuskich wspinczy, ktorzy pokazali mi zdjecia z Hombori – fantastyczne skaly strzeliscie wyrastajace wprost z plaskiej pustyni… Tyle, ze to daleko, a na dodatek pod wiatr. Ale jezeli poplyne Nigrem z Mopti do Timbuktu i dalej do Gao, ta z tamtad szosa i wiatr w plecy pozwola mi znalezc sie w Hombori niewielkim nakladem sil. Tyle, ze czasu malo, 30-dniowa wiza do Gwinei juz wbita w paszporcie z data wjazdu 5 marca, a jeszcze Burkinafaso czeka…. Trzeba dobrze to wszystko zaplanowac.

Tak wiec skrocenie pobytu w Djenné i szybkie dotarcie do Mopti nabiera sensu. Postanawiam, ze jesli zaakceptuja cene 10 000 CFA to plyne z nimi.

Towarzystwo okazuje sie bardzo bardzo : Liza – Austriaczka, na co dzien pracuje dla organizacji pomagajacej imigrantom – uczy jezyka. Ma wlasnie przerwe miedzy projektami. Meriem – piekna Marokanka, swiezo po studiach prawniczych na Sorbonie, nie mysli jeszcze o pracy, podrozuje. Jean-François – zawodowy fotograf, w Mali jest juz po raz trzeci, robi cz/b zdjecia Hasselbladem. To on wynajal Bube – sympatycznego malijskiego przewodnika, ktory organizuje jego pobyt pod dyktando pomyslow fotograficznych Jean-François. Wszyscy razem spotkali sie niedawno przypadkiem, kazdy podrozuje samodzielnie.

Moja „dyszka” zaakceptowana, dolaczam do towarzystwa, wyjazd jutro z samego rana.

Rejs nie jest specjalnie przyjemny, a to za sprawa silnego przeciwnego wiatru. To harmattan – wiejacy od stycznia do konca pory suchej w calej Afryce Zachodniej. To takze on jest sprawca braku blekitnego nieba, wzbija bowiem pustynny piasek wysoko w powietrze dajac wrazenie mglistej niezdecydowanej aury, ktora zapewne towarzyszyc mi bedzie juz do konca wyjazdu.

Tego dnia wieje wyjatkowo porywiscie, nieraz dostaje sie nam bryzgami wody. Razem z Jean-François wskakujemy na dach, gdzie jest nie tylko przyjemniej, ale jest to najlepsze stanowisko do robienia zdjec. Moj towarzysz jest zachwycony pogoda, wyczekuje co mocniejszych podmuchow wiatru, ktory na brzegu wzbija tlumany piasku, co faktycznie daje interesujacy potencjal zdjeciowy. Zachecony entuzjazmem J-F stopnio sie wczuwam w klimat i strzelam wyjatkowo czesto. W trakcie rozmawiamy o bogatej kulturze tego kraju, J-F dobrze zna temat, chetnie dzieli sie ze mna informacjami. Wyobazcie sobie, ze w kraju tym zyje obok siebie ok. 6 grup etnicznych, kazda mowiaca innym jezykiem. Tu nad Nigrem zyja obok siebie Bozo – trudniacy sie rybolostwem, Fulani – hodowcy bydla oraz Songhai – rolnicy uprawiajacy zboza, ryz i warzywa. Bywa tak, ze jedna mala wioska jest podzielona na dwie czesci etniczne, i tylko kilka osob wlada oboma jezykami. Na ogol koegzystuja zgodnie, np Bozo wymieniaja zlowione przez siebie ryby na mleko od Fulani. Nie do pomyslenia jednak, zeby Bozo hodowal krowy lub Fulani lowil ryby.

Jako ze lodz jest wynajeta tylko dla nas, mamy pelna swobode w decydowaniu o przystankach. J-F decyduje, zeby zatrzymac sie w jednej z wiosek. Natychmiast otacza nas chmara radosnych dzieciakow, krzycza tubab! tubab!, ale nikt nie wyciaga reki po pieniadze – znak, ze turysci nie trafiaja tu zbyt czesto. Za to kazdy pcha sie przed nasze obiektywy. Po krotkim spacerze wsiadamy do lodzi, a Lisa na pozegnanie zostawia dzieciakom pusta butelke po wodzie mineralnej, nieswiadoma tego, co sie w wyniku tej lekkomyslnosci wydarzy. W ulamku sekundy rozszalala sie dzika wojna o butelke, dzieci niczym gracze rugby utworzyly wysoka gore swoich czarnych cialek, walczac o przechwycenie zdobyczy. Patrzymy na ta scene z niedowierzaniem, Lisa jest przerazona, szczerze zaluje swojego „gestu dobroci”.

Obiad mamy na lodzi – Buba swietnie gotuje, zajadamy sie kus kusem z gotowana w warzywach ryba zakupiona od jednego z mijanych rybakow.



Z powodu silnego wiatru mamy spore opoznienie, robi sie coraz ciemniej, chlodniej, dziewczyny marzna, my z reszta tez, ubieramy na siebie cieple ciuchy. Przemarznieci docieramy do Mopti dlugo po zmroku, ladujemy prosto do wczesniej zarezerwowanego hotelu „Ya pas de probleme”. Jest to nieco wyzszy standard niz ten, do ktorego przywyklem, ale wyzsza cene noclegu wynagradza przyjemny basenik. Na kolacje w eleganckiej hotelowej restauracji na tarasie to juz mnie nie stac, dlatego w czasie gdy inni biora cieply prysznic w swoich pokojach, robie krotki wypad, zeby zjesc cos na szybko na ulicy. Dolaczam potem do towarzystwa, zamawiajac juz tylko butelke piwa.

Nastepnego dnia do hotelu przyjezdza sporo gosci, we Francji rozpoczal sie wlasnie okres ferii zimowych. Oczywiscie nie sa to podroznicy, ale typowi zachodni wczasowicze, nobliwi, w srednim wieku. Tak, my na ferie jezdzimy do nich na narty, a oni – wygrzac sie w Mali, gdzie na dodatek mowi sie w ich jezyku.

Najwieksza atrakcja Mopti jest port rzeczny, bodaj najwiekszy i najwazniejszy na calym odcinku malijskiego odcinka Nigru. Zgodnie z tym jak sie wyrazil Jean-François – gdy zapomni sie o panujacym tu brudzie i smrodzie (handel wedzonymi rybami), to miejsce to jest arcyciekawe. Nabrzeze portowe gromadzi liczne pirogi, te wieksze to pinasses. Duze statki firmy Comanav stoja zaokretowane nieco na uboczu, dla nich sezon zeglowny skonczyl sie juz w grudniu, a rozpocznie dopiero w sierpniu, gdy woda osiagnie wystarcajacy dla nich poziom. Najlepszym miejscem na obserwowanie zycia portowego jest taras restauracji Café Bozo. Wejscia strzeze ochrona, w przeciwnym razie sprzedawcy pamiatek nie pozwoliliby przybylym tu turystom spokojnie zjesc czy napic sie zimnego Castela. Nabrzezne targowisko skupione wokol kolistej zatoczki sluzy glownie handlowi wedzonymi rybami. Wypelniaja one wielkie blaszane misy, pomiedzy ktorymi trzeba sie mocno przeciskac, aby posuwac sie do przodu. Poza tym mozna tu kupic prawie wszystko. Oryginalnie prezentuja sie sprzedawcy lekarstw – to istne chodzace apteki. Na barku nosza karton o walcowatym ksztalcie, do ktorego przyczepione sa blistry najrozniejszych lekarstw, ciasno jeden obok drugiego. Recepty nie sa wymagane. Pomiedzy kramami przechodza zalogi pirogow niosac na swych barkach ciezkie worki z ryzem i zbozem oraz inne ladunki, ktorymi wypelniaja po brzegi swoje pirogi.

Wieczorem, na tarasie hotelowej restauracji „Ya pas de probleme” wszystkie stoliki sa zajete, dosiadamy sie do goscia samotnie pijacego cole, zajetego lektura ksiazki. Dziewczyny szybko nawiazuja kontakt, jest Amerykaninem, ma na imie Avner, a gdy okazuje sie byc fotografem, J-F i ja przejmujemy paleczke w prowadzeniu rozmowy. Podrozuje po calym swiecie, swoje zdjecia sprzedaje directly into the market jak sie wyrazil. Kiedys wspolpracowal z czasopismami, nawet pisal artykuly, ale uznal to za zbyt pracochlonne. Teraz ma stalych odbiorcow, a czasem jedno naprawde udane zdjecie zwraca mu koszt calej podrozy wraz z wysokim naddatkiem. To jego pierwsza wyprawa wylacznie z cyfrowka, robi zdjecia Nikonem D300. Obecna podroz rozpoczal od Nigru, po Mali ma zamiar udac sie do Mauretanii. Z wielkim zainteresowaniem oglada moje zdjecia na wyswietlaczu aparatu. Rewanzuje mi sie swoimi – zrobionymi kilka dni temu w okolicach Hombori, tym slynnym strzelistym skalom. Laczy nas jeszcze jedno – podobnie jak ja – korzysta z najtanszej opcji noclegu na materacu na dachu, a je na zewnatrz. A oto link do jego strony: http://www.avnerofer.com/

Tego wieczoru dosiada sie do nas przedstawiciel jeszcze jednego kraju – Jose, Kubanczyk, lekarz pediatra bedacy na dwu-letnim kontrakcie. Siada obok Avnera. Zatem jest nas 7 osob, kazdy z innego kraju. Avner byl kiedys na Kubie (nielegalnie, bo Amerykanie nie bardzo moga), podobalo mu sie ogromnie. Wznosi toast za Kube, sciskaja sie z Jose, Jean-François krzyczy, ze to obraz niezwykly, gdzie jest aparat?! trzeba zrobic zdjecie!!!





9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Domino, jak wrócisz na Stary Kontynent to czekam na spotkanie i komentarze na żywo:-) Tym co przeżyłeś od samego początku podróży można by obdarzyć niejedną podróżniczą duszyczkę....pzdr Mario.

Anonimowy pisze...

Najlepsze zdjęcia, z wszystkich dotychczasowych.
Spław.
PS. Kiedy wracasz? Jakbyś już był to zapraszam 28.03. na moje 40 lat minęło.

Anonimowy pisze...

Nareszcie jakies wiesci od Ciebie. Dlugo kazales czekac na nowe opowiesci. Ciesze ze u Ciebie wszystko w porzadku. Po\drowienia od Joli czasami czyta ze mna Twojego bloga.
Jerzy

domin pisze...

Oj Splaw - zaluje, ale nie zdaze na Twoje okragle urodzinki. Bede pewnie w Senegalu - wypije Twoje zdrowie jakims afrykanskim trunkiem!

Kochani, teraz kolejne dwa posty beda troche szybciej opublikowane - siedze znow w duzym miescie, nadrabiam zaleglosci. Sciskam Was wszystkich!!!

Anonimowy pisze...

Domino,pisz często,rozgłaszam Twojego bloga gdzie się da,więc dbaj o czytelników:-))buziaki i uważaj na siebie!Kasia Z.

Anonimowy pisze...

Oj widzę że kolega tym razem mocno zaszalał ze swoim skromnym budżetem: luksusowe łodzie, komfortowe hotele, dziewczyny, piwko. Jak tak dalej pójdzie to będziemy Cię mieli w połowie marca u nas ;)
pozdr, hudi

Anonimowy pisze...

Ferie w Mali? W tv ciągle o kryzysie w Europie, a tu proszę, Francuzi na ferie jeżdżą do Mali i jeszcze narzekają na Sarko. Powiedz im o ideałach Rewolucji, o równości, albo wszyscy jeździmy albo nikt!!!A my co?
Domino, u nas taki kryzys, że nawet śnieg stopniał i nie ma gdzie jeździć na sankach.
Dasz wiarę? A tu proszę ferie w Mali...
Domino, a tak serio to super zdjęcia, może jednak wrócisz w kwietniu?
Pozdrawiam, Doman.

Anonimowy pisze...

...no to zapraszam na następne. Za 10 lat. Popatrz tu: http://www.wrower.pl/turystyka/relacje/2008-Andy/index.php
To moja propozycja dla Ciebie na następną wycieczkę.
Splaw.

Anonimowy pisze...

Super sprawozdanie. dzieki !!!

bylem tylko w Mali dwa tygodnie.

Pozdro z Bangkoku.